Agata na końcu ŚWIATA - Rio de Janeiro
Agata na końcu ŚWIATA - Rio de Janeiro

To już ostatni wpis o Rio, ponieważ nie chcę przynudzać, chociaż o tym mieście mogłabym pisać i pisać… wkrótce przeniesiemy się na Ilha Grande. Będzie bajecznie, bo wyspa jest piękna, ale zanim o Ilha Grande, nie mogę nie wspomnieć o  – Sugar Loaf – czyli po polsku Głowa Cukru. 

Brzmi troszkę dziwnie, ale już wyjaśniam skąd taka nazwa. Oczywiście europejska ręka maczała w tym palce, ponieważ nazwa została nadana przez Portugalczyków w XVI w. Według historyków, podczas zbiorów trzciny cukrowej (na cachace – czyli wódeczkę), snopki które były przygotowywane do transportu wyglądem przypominały górę. Nazwa wiec się przyjęła i od tego czasu pozostaje niezmienna. Na górę można się dostać koleją, a w zasadzie są dwie kolejki. Widoki warte są każdej złotówki, a raczej reala wydanego na transport. Sama przejażdżka dostarcza frajdy i nawet można zapomnieć o panującym upale. Na górę można tez się wspinać, ale podobno wspinaczka jest wymagająca. Zdecydowałam się na wersję light, czyli dla leniwych.  Nie mogę więc obiektywnie ocenić stopnia trudności. Biorąc pod uwagę tłumy próbujące się dostać do kolejki, chyba śmiało mogę stwierdzić, że nie byłam tego dnia jedyną leniwą osobą.

Sugar Loaf (z prawej)
Sugar Loaf (z prawej)

Podczas pobytu w roztańczonym Rio wybrałam się także do lasu deszczowego i także  wspięłam się na szczyt Tijuca Peak, który to znajduje się we wspomnianym lesie. Niewysoki bo tylko 1021 metrów ale szczyt to szczyt… Wycieczka zajęła mi ok 7 godzin. Las deszczowy Tijuca w Rio zdecydowanie jest warty odwiedzenia. Podobno to największy miejski las deszczowy na świecie. Jestem miłośnikiem natury, ale nie na tyle odważnym, żeby samemu wybrać się do lasu o powierzchni  ok 32 km2.

Podczas tej wyprawy skorzystałam z usług firmy Jungle Me i mogę śmiało polecić ich usługi. Oferta zawiera transport z hotelu. Przewodnik był świetny, a cala wyprawa  jakby prywatna, ponieważ było tylko dwóch uczestników. 

Ja oraz młody chłopak z Niemiec, który także podróżował samotnie po Ameryce Południowej. W ciągu kilku tygodni jakie spędziłam na tym kontynencie, podczas mojej wyprawy spotkałam wiele takich samotnych podróżników. Mam nawet wrażenie, ze to nowy trend.

W przeszłości las został zniszczony i zaadoptowany pod uprawę kawy i trzciny cukrowej, Miało to jednak negatywny wpływ na zasoby wody w mieście, konieczne więc było ponowne zalesienie.

Eh… ludzkie pomysły i ingerencja w naturę pozostawia wiele do życzenia. Czasami a chyba nawet często sami sobie podkładamy nogę. Tym razem natura wygrała i deszczowy las Rio powrócił do swojej dawnej świetności. Można tam spotkać tukany, (nawet udało mi się zobaczyć jednego, ale zanim zdążyłam kliknąć zdjęcie, odleciał i zniknął w gąszczu. Hmm… pewnie nie lubi być fotografowany) oraz wiele innych roślin i zwierząt.  Las ten rożni się roślinnością i wyglądem od tych, do których mamy dostęp w Europie. Niestety zapomniałam zapytać czy można w lasach deszczowych wybrać się na grzybobranie.

Rio nie jest miastem jak każde inne, Rio jest pełne atrakcji, smaków i zapachów.

Siedem dni w mieście wydaje się bardzo długo, ale wciąż mam niedosyt. Niedosyt tętniącej życiem plaży, widoków – bo Rio cieszy oko jak żadne inne miasto, drinków, soczystego mięsa, samby oraz pozytywnej energii.  Mam nadzieje ze będzie mi dane powrócić w objęcia tej metropolii.

Pytania? Chcielibyście o czymś więcej się dowiedzieć lub o cos dopytać, a może ktoś się wybiera do Rio i potrzebuje praktycznych wskazówek?  Śmiało proszę pisać, z chęcią podzielę się swoją wiedzą.

Pozdrawiam

Agata